Sytuacja sprzed niecałego miesiąca, z cyklu "wszystkie okoliczności przeciwko człowiekowi"

:
Impreza ze znajomymi, dużo piwa pitego kaskadowo jedno po drugim (bo czasu mało, ale pijany jakoś nie byłem), bawimy się na drugim końcu stolicy, więc powrót taksówką odpada a na moje kochane zapupie nocne niestety nie jeżdżą, więc mam ambitny plan zdążyć na ostatni dzienny autobus. Podróż powrotną sobie w miarę dokładnie zaplanowałem, problem był tylko taki, że się nieco zagadałem i nie zdążyłem odwiedzić WC przed wyjściem. Spóźniony jak zawsze biegnę na pierwszy autobus, uff, zdążyłem. W tym momencie pęcherz zaczyna się dopominać swojego. Ale co tam - pójdę na stacji metra. Oczywiście jak to bywa na jednej z końcowych stacji metra kibelka nie ma... bo i po co? Dobra, wytrzymam, pójdę na Centrum, tam wiem na 1000%, że jest

Dojechałem, już mocno "podmęczony". Kibelek oczywiście jest, ale przecież jest po 23, więc zamknięty

Dobra, idę na autobus, mam kilka minut rezerwy, więc skorzystam z krzaków - kto był w rejonie Centrum wie, że są, niby niewielkie, ale na bezrybiu..., wypadam, widzę krzaki uradowany a tu nagle... Policja stoi tuż koło krzaczków i spisuje 2 osoby. No to mogiła - nie będę przecież łamał prawa pod okiem panów funkcjonariuszy

Ja już zielony, ale dobra, wsiadam w autobus. w życiu nie jechałem 30 minut bez najmniejszego ruchu ręką czy nogą, dosłownie mogłem zacząć dorabiać jako posąg

Od przystanku mam do domu jakieś 10 minut, odpada, nie zdzierżę ciśnienia

Na szczęście na moim przystanku w autobusie były już tylko 2 osoby ze mną włącznie, wysiadamy, druga osoba na szczęście leci w przeciwną stronę, na zegarku już prawie północ, więc pustki, dobra, widzę drzewo kawałek po drugiej stronie ulicy - to jest to! Niestety chyba za bardzo się ucieszyłem na tą wizję, gdyż tylko wystartowałem w stronę drzewa a tu nagle... jedno wielkie ciepło zalewające moje nogi i szybko lecące w dół oraz NIEBYWAŁA ULGA na twarzy, ciekawie to by wyglądało jakby ktoś cyknął mi fotkę twarzy, pewnie człowiek w raju wyglądał by przy mnie na nieszczęśliwca

Skończyłem co zaczęło się samo i polazłem do domu lżejszy o całą zawartośc moje pęcherza i bogatszy o nowe doświadczenia i mokre spodnie

Jak pech to pech...