
Ostatnie dni utwierdziły mnie w przekonaniu, że aktualny układ: zaostrzenie- studia to zabawa w kotka i myszkę. Podjęłam decyzję, że biorę urlop dziekański, bo fizycznie, psychicznie i intelektualnie nie daję rady, a to co się teraz ze mną dzieje przestało być zabawne..
Choroba tak mnie ogranicza, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, a leczenie na odległość i bez ciągłości terapii nie ma sensu (tak mi się wydaje?)...
Natłok nauki, zaostrzenie, a że odporność nie taka to co chwilę jakieś infekcje łapię, dalej zwolnienia, odrabianie zaległości, praktyki w szpitalu, nauka na bieżąco, nadrabianie zaległości .... iiiiii wkoło Macieju: zaostrzenie, a że odporność nie taka.... (...). bla, bla, bla...
W sumie im intensywniej o tym myślę, to widzę, że ta dziekanka jest mi potrzebna, żeby się podciągnąć na zdrowiu, bez obaw i przeciągania poddać się leczeniu i dalszym badaniom...
Czuję, że nie daję rady pod każdym względem, a stan chorobowy i ciągłe nadganianie programowe niezbyt dobrze działa na moją psychikę.
Rodzice pewnie odetchną z ulgą, inni będą rozpaczać (tak jak moja była współlokatorka przed chwilą

Z jednej strony im bardziej myślę o tym urlopie, tym bardziej jestem pewna, że to dobry krok, z drugiej zaś smutno mi i żal, że będę musiała rozstać się z dziewczynami na roku, akademikiem, współlokatorką, facetami z piętra


Może piszę farmazony, jakbym nie wiedziała czego od życia chcę, ale jakoś tak mi się ciężko na sercu zrobiło... Nie mam z kim pogadać i mi się tu zebrało na wyznania...
Natuśka smutna jest ...
