W maju miałam zejść ze sterydów, nie udawało się.
Zrobili kolonoskopię- grube czyste, cienkie są zmiany tam gdzie były.
Dali AZĘ- po miesiącu zapalenie żołądka, trzustka coś nie tak, ogólnie wyniki poszły w dół...
Od lipca do września byłam tylko na probiotykach (mimo złego samopoczucia, biegunek itp.)
We wrześniu brzuch zaczął wybitnie dokuczać, do tego ból przy oddawaniu moczu, krew sikała...
Od początku października jestem bez leków- masakra jest

W sobotę czułam się bardzo źle, niedzielę jakoś przeżyłam, w poniedziałek- finał: lało się ze mnie jak 150...

We wtorek już nic nie byłam w stanie zjeść- wszytko szło górą lub dołem

W środę poszłam na zajęcia. Już nieważne jak to się stało i dzieje nadal, że od środy właściwie jestem na samych kroplówkach. Czuję się o wiele lepiej, ale jak długo takie coś może trwać?
W niedzielę mam przyjęcie do szpitala. Mają zrobić laparoskopię i zdecydować czy usunąć to jelito skoro takie niepokorne jest czy zostawić? Mam zamiar tak lekarzowi nagadać, żeby jednak to jelito wywalił, w sensie jego część, bo niedługo zwariuję. Zaraz zawalę kolejny rok studiów jeśli tak dalej pójdzie!
Szczerze powiedziawszy wiem, że usunięcie nie jest najlepszym rozwiązaniem, bo i tak zamiany mogą wrócić, ale może przez jakiś krótszy bądź dłuższy czas będę mogła normalnie sobie żyć?
Ech...

Jakieś propozycje?