
stwierdziłam, że podzielę się z Wami moimi lękami, bo może to właśnie Wy mnie zrozumiecie.
We wtorek idę do szpitala na kolektomię i odczuwam coraz większy lęk, coraz gorzej mi się śpi itp., ale to chyba normalne. Generalnie wydaje mi się, że psychicznie jestem w miarę dobrze przygotowana na operację. Chyba najlepiej ze wszystkich sytuacji wcześniejszych, kiedy mi grozili operacją. Wtedy na samą myśl chciało mi się ryczeć.
Chociaż właśnie nie wiem, czy to nie są tylko pozory. Boję się, że jak przyjdzie co do czego, to się załamię. Poza tym wiem, że jak jestem w szpitalu potrafię być zła, nieznośna, bo wszystko boli, sami wiecie. I do tego jeszcze gdzieś tam narzucam chyba zbyt wiele wymagań od moich bliskich. Znaczy rodzice to spoko. Wiem, że absolutnie w każdej chwili mogę na nich liczyć, że jak będzie trzeba zwolnią się z pracy, wezmą urlop i przyjadą. Ale narzucam chyba zbyt wiele swojemu chłopakowi. Znaczy chciałabym, żeby był ze mną w tych najgorszych momentach. No ale pracuje. Niby wziął jakiś tam urlop, ale w sumie nie wiadomo, czy wtedy akurat będę go najbardziej potrzebować. To jeszcze się okazało, że będzie miał jakąś delegację, jakieś szkolenie, na którym musi być. I takie tam. Mi się od razu robi przykro, chociaż wiem, że to nie jego wina. Ale jestem zła, że nie umie jakoś się z tego wywinąć.
Z jednej strony wiem, że za dużo im narzucam, że powinnam sama przez to przejść, a z drugiej przecież obecność bliskich jest chyba najważniejsza. Nie mam żadnych znajomych. Bo co to za znajomi, którzy nawet nie potrafią się zainteresować, jak się czuję. No albo napiszą raz na pół roku. Świetnie.
Nie wiem, może ktoś z Was ma podobne odczucia, przeżywa coś podobnego.
Ja się "wygadałam" i już mi trochę lżej.
Proszę trzymajcie za mnie kciuki, żebym dała radę i to wszystko wytrzymała.
Dzięki
