O mojej przedłużającej się diagnozie
: 04 sty 2010, 11:51
Witam jeszcze raz! Nie wiem czy wybrałam odpowiedni dział (prośba do administratora, żeby mnie przeniósł, jeśli zaśmiecam). Borykam się z moimi problemami już 1,5 roku. Opiszę pokrótce diagnostykę i wnioski, może Wy pomożecie 
Zacznę od tego, że nigdy nie miałam żadnych problemów z trawieniem, biegunkami, zaparciami, wogóle nie miałam żadnych problemów zdrowotnych - poza kolanami i zatokami (jako wcześniakowi, podobno mi wolno
). Któregoś pięknego dnia, dokładnie 4 maja 2008 roku, wracałam z moim chłopakiem (Narzeczonym stał się 2 miechy później) w autobusie zakorkowaną zakopianką. Podróż, która miała trwać 2h, trwała 5h, a po 4h (w okolicach Myślenic - dla zorientowanych), mój pęcherz był na granicy wytrzymałości, więc pobiegliśmy w krzaki, a pksowy kierowca odjechał w siną dal, gwiżdżąc Nam na nosie. Potem jeszcze był przymusowy przystanek (bus też pomachał wesoło) na rogatkach K-wa, zamiast w centrum, bo z kolei jelita były na granicy...Byłam lekko przerażona, ale nie było źle. Studia w końcu wymagały ode mnie ciągłych podróży autobusem, więc nawet nie zastanawiałam się nad tym, co dalej. jednak, w niedługim czasie kolejny "wypadek" (wysiadam nie na swoim przystanku, bo MUSZĘ do wc) zmusił mnie do refleksji. I okazało się, że w ciągu ostatniego roku, wcale nie Myślenice były "pierwsze". Od słowa do słowa, poszłam do lekarza. Lekarz - bez badań, jedynie "czytając z ręki" (choć niby internista, przyjmował w normalnej przychodni i nfz mu płacił) - postawił diagnozę "sraczka, ja też tak mam, weź, dziecko, krople żołądkowe i kup sobie stoperan". Zmieniłam więc lekarza i jestem bardzo zadowolona
.
Oto i moje objawy - podwyższona od ok. 1 roku temp. do ok. 37,2 st; biegunki i luźne stolce od 3 do 10 na dobę - zawsze z komendą "jak nie znajdziesz szybko wc, to nie poczekam!"; ból w lewym podbrzuszu; praktycznie ciągłe uczucie parcia na stolec (tak jakby ból w odbycie) i oczywiście wzdęcia, bulgotania, przelewania, nazywam to "mruczeniem"
Miałam robione badania z krwi - ogólnie norma, choć podwyższone limfocyty. W moczu ciągle bakterie, a w kale czysto (żadnej krwi, pasożytów).
Była gastroskopia - wszystko ok i pewnie dlatego nie pobrali wycinka, choć na skierowaniu lekarka wyraźnie o to prosiła.
Była kolonoskopia i tu niespodzianka - w jelicie cienkim błona śluzowa o grudkowatej powierzchni z polipowatymi uniesieniami i rozpoznanie patomorfologa: wycinki błony śluzowej jelita z licznymi rozrastającymi się grudkami chłonnymi i skąpym przewlekłym naciekiem zapalnym. Czyli coś jest.
Jednak mój ówczesny gastrolog stwierdził, że to normalne, że mogę tak mieć i on dalej uważa, że to nerwica układu pokarmowego (cytat) i mam brać sulpiryd i duspatalin...
Rodzinna skierowała mnie do immunologa, która to pani posadziła w szpitalu na 3 dni i zrobiła diagnostykę w kierunku crohna - wyniki w normie, ale wg niej nie wykluczają crohna, więc od września 2009 biorę sulfasalazynę. Najpierw 3x2 (czyli po 3x1g), po 2 miesiącach zmniejszyła mi do 2x2 (choć nie było żadnych badań, a ja poprawy nie czułam) i dołożyła bakteryjki (enterol i acidolac, po jednej saszetce dziennie na zmianę). Miesiąc temu wróciłyśmy do 3x2 z utrzymaniem bakteryjek. Tylko problem w tym, że ja poprawy, ani nie widzę, ani nie czuję. I tu moje pytanie: co jeszcze mogę zrobić? Ta immunolog, która mnie obecnie leczy (od niej mam sulfasalazynę) uznała, że powoli kończą jej się pomysły (mam przyjść za miesiąc, bo 2 miechy daje lekom na zadziałanie), a ja czuję się trochę bezradna... zmienić lekarza? iść do psychologa, bo może to jednak ta "nerwica układu pokarmowego"? Kurcze, źle się żyje w takim zawieszeniu i oczekiwaniu na polepszenie (u mnie oczekiwanie to ostatnio cel sam w sobie, polepszenie nawet nie chce machnąć na zachętę), a ja sama już nie wiem, czy nie nakręcam sobie całej tej choroby.. ech... pomóżcie, pliiiiiiis!
nawet nakrzyczcie na mnie, byleby pomogło! 
no, rozpisałam się trochu, ale ulżyło i mam nadzieję, że pomoże w nakreśleniu mojej sytuacji
pozdrawiam cieplutko!

Zacznę od tego, że nigdy nie miałam żadnych problemów z trawieniem, biegunkami, zaparciami, wogóle nie miałam żadnych problemów zdrowotnych - poza kolanami i zatokami (jako wcześniakowi, podobno mi wolno


Oto i moje objawy - podwyższona od ok. 1 roku temp. do ok. 37,2 st; biegunki i luźne stolce od 3 do 10 na dobę - zawsze z komendą "jak nie znajdziesz szybko wc, to nie poczekam!"; ból w lewym podbrzuszu; praktycznie ciągłe uczucie parcia na stolec (tak jakby ból w odbycie) i oczywiście wzdęcia, bulgotania, przelewania, nazywam to "mruczeniem"

Była gastroskopia - wszystko ok i pewnie dlatego nie pobrali wycinka, choć na skierowaniu lekarka wyraźnie o to prosiła.
Była kolonoskopia i tu niespodzianka - w jelicie cienkim błona śluzowa o grudkowatej powierzchni z polipowatymi uniesieniami i rozpoznanie patomorfologa: wycinki błony śluzowej jelita z licznymi rozrastającymi się grudkami chłonnymi i skąpym przewlekłym naciekiem zapalnym. Czyli coś jest.
Jednak mój ówczesny gastrolog stwierdził, że to normalne, że mogę tak mieć i on dalej uważa, że to nerwica układu pokarmowego (cytat) i mam brać sulpiryd i duspatalin...
Rodzinna skierowała mnie do immunologa, która to pani posadziła w szpitalu na 3 dni i zrobiła diagnostykę w kierunku crohna - wyniki w normie, ale wg niej nie wykluczają crohna, więc od września 2009 biorę sulfasalazynę. Najpierw 3x2 (czyli po 3x1g), po 2 miesiącach zmniejszyła mi do 2x2 (choć nie było żadnych badań, a ja poprawy nie czułam) i dołożyła bakteryjki (enterol i acidolac, po jednej saszetce dziennie na zmianę). Miesiąc temu wróciłyśmy do 3x2 z utrzymaniem bakteryjek. Tylko problem w tym, że ja poprawy, ani nie widzę, ani nie czuję. I tu moje pytanie: co jeszcze mogę zrobić? Ta immunolog, która mnie obecnie leczy (od niej mam sulfasalazynę) uznała, że powoli kończą jej się pomysły (mam przyjść za miesiąc, bo 2 miechy daje lekom na zadziałanie), a ja czuję się trochę bezradna... zmienić lekarza? iść do psychologa, bo może to jednak ta "nerwica układu pokarmowego"? Kurcze, źle się żyje w takim zawieszeniu i oczekiwaniu na polepszenie (u mnie oczekiwanie to ostatnio cel sam w sobie, polepszenie nawet nie chce machnąć na zachętę), a ja sama już nie wiem, czy nie nakręcam sobie całej tej choroby.. ech... pomóżcie, pliiiiiiis!


no, rozpisałam się trochu, ale ulżyło i mam nadzieję, że pomoże w nakreśleniu mojej sytuacji
pozdrawiam cieplutko!