Ok, ok, a wiec kilka dobrych lat temu mialem bieguneczke. No i generalnie siedzialem przez te kilka dni w domu, jedzac tylko marchwianke zupke i chleb z maslem. Nie wnikam przez co mialem takie latanie do kibelka (stawiam na trefny jogurt, ale do dzis pozostaje to w sferze domyslow). Nie wychodzilem z domu przez kilka dni wiec pozwolilem sobie na komfort siedzenia w pizamce itd.
Mijal kolejny dzien, marchwianka podchodzila mi do gardla juz, postanowilem zjesc sobie cos dobrego. Padlo na dzem agrestowy, ktory nota bene bardzo lubie (lubilem?). Najadlem sie zatem tego dzemu, kwasny ale smaczny byl.
Wrocilem do swojego pokoju (oddalony dosc sporo od lazienki). Zleglem na wyrze i sobie leze.
Leze sobie leze az nagle czuje: potezne parcie.

Zrywam sie wrzucajac klapki na nogi i biegne. Dlaczego biegne nalezy sie wyjasnienie. Uklad mojego dawnego mieszkania jest kluczem. Otoz wszystkie pokoje z kuchnia wlacznie w linii prostej. Yhy. Oprocz lazienki, ktora byla prawie na jednym koncu, na drugim koncu moja komnata.
Biegne i czuje, ze niestety, tlok nawalil i leci mi po nogach, dokladnie prosciutko do klapek.
Nasralem sobie w klapki, pod koniec dystansu slyszalem juz dzwiek "chodzenia po blocie" (gdybysmy rozmawiali na zywca ladnie bym go zimitowal) czujac jednoczesnie jak nasionka
nieprzetrawionego zupelnie agresciku smyraja mnie w stopy. A mam laskotki.
Od tamtego czasu wiem, ze wytrzymam hehe wszystko.
Jesli zas biega o dzem agrestowy, jem nadal, ale za kazdym razem mam jeden obraz przed galami, a przede wszystkim slysze TEN dzwiek.
Amen. Now beat that!
