Ja nie jetem z Poznania więc w kwestii wyboru psychologa Ci nie pomogę, jednakże mogę odnieść się do tego co piszesz.
Elaine pisze:Tyle dobrego, że dziś w końcu dał się namówić na terapię w dwójkę ... bo owszem, ja mam problemy, ale On też.... Co prawda motywację ma taką, że poświęci się dla mnie, bo z nim jest przecież ok, a to ja powinnam się leczyć - ale najważniejsze, że w końcu dał się namówić...
Nie wiem, czy taka terapia we dwójkę na początku ma sens. Może warto najpierw pójść do psychologa samej, wypłakać się, wygadać, przedstawić wszystkie swoje problemy, opowiedzieć o partnerze itp. Następnie - jeśli psycholog uzna, że istnieje taka potrzeba - zaproponuje Wam terapię we dwójkę.
Elaine pisze:Nie daję sobie rady ze sobą, nie daję sobie rady z tym, że ciągle słyszę, jaka to ja jestem beznadziejna i ile czarnych chmur sprowadziłam na drogę Lubego...
Przykre, że mówi to bliska osoba Twemu sercu.
Elaine pisze:Jestem kolejną kobietą w Jego życiu, dla której on się tak "poświęca"....
A jak się objawia to jego "poświęcanie się"?
Elaine pisze:Problem tkwi w tym, że On jest dla mnie światem..... Nie umiem zbudować sobie innego świata..
to nawet widać po tym, jak o nim piszesz - nawet wielką literą zaimki osobowe

tak zwykli wierni pisać o Bogu, w którego wierzą
Elaine pisze:Dla Niego zostawiłam całe moje poprzednie życie, zmieniłam miejsce zamieszkania, przeprowadziłam się tu, do tego cholernego Poznania, w którym jestem tak cholernie samotna.... Tam nie mam gdzie wracać, nie mam już mieszkania, a w domu rodzinnym nie chcę wysłuchiwać tego wszystkiego, poza tym nie ma dla mnie już tam miejsca....
Ja miałam kiedyś też wybór, żeby wyprowadzić się gdzieś daleko do mojego ówczesnego chłopaka. Na szczęście chodziłam wtedy do psychologa, który to naprowadził mnie na to, że mój związek jest toksyczny, że już nie jestem w tym związku szczęśliwa, a co dopiero jak wyprowadzę się daleko od mojej rodziny i przyjaciół, jak zostanę z nim sam na sam, jak nikt nie będzie mnie mógł wesprzeć i będę bardzo samotna. Dlatego podjęłam najlepszą decyzję w moim życiu i go zostawiłam. Teraz, mimo że jetem chora (a wtedy nie byłam) to i tak jestem mega szczęśliwa mając wspaniałego chłopaka, który
nigdy nie zrobił mi awantury (chociaż mam ciężki charakter

)
Elaine pisze:W sobotę prosiłam Go o pomoc, dziś miałam awanturę, "że go oplotłam jak ten bluszcz" - bo pojechałam z Nim do Jego Mamy na kawę (zaznaczę, że pojechałam z Nim do Mamy po raz pierwszy nie imieninowo czy z okazji niedzielnego obiadu... nie widziałam Jej z 2 miesiące.. pojechałam głównie dla Niego, bo kiedyś robił mi wyrzuty, że nie jeżdżę...) Nic mi nie mówił, że mam nie jechać, a potem awanturka.... I to moja wina, że ma huśtawki nastrojów i sam nie wie, czego chce i jak chce... On wie, że powinien to przyjąć pozytywnie, ale go to wkurzyło nie wiadomo dlaczego.... i to jest moja wina, ta ambiwalencja w nim....
Z tego co piszesz, to on potrzebuje pilniej psychologa niż Ty.
Elaine pisze:Durne przytulenie - jednego dnia jest traktowane pozytywnie, drugiego, jako osaczenie. "bluszczowatość",,,,, Doszło do tego, że boję się podchodzić, boję się przytulić, boję się mówić, bo nie wiem, jak to zostanie potraktowane - pozytywnie, czy negatywnie....
No właśnie taki sam problem miałam przy moim byłym. Nigdy nie wiedziałam jak zareaguje na coś. I tak - jednego dnia, to co powiedziałam, co wydawałoby się normalne było przyczyną awantury, drugiego dnia, to co powiedziałam, a powinno wzbudzić jakieś negatywne emocje, nawet w najmniejszym stopniu nie wyprowadziło go z równowagi. Później zaczęłam już mieć tzw. "bezpieczne tematy", które wiedziałam, że go nie powinny zdenerwować, ale i tak czasem się czegoś dopatrzył. Jaka to wielka ulga być teraz z kimś, komu można powiedzieć dosłownie wszystko
Z całego Twojego postu wynika, że kochasz za bardzo, a wasz związek jest dość toksyczny. Najpewniej potrzebujesz pomocy specjalisty, ale wydaje mi się, że - tak jak napisałam wcześniej - najpierw powinnaś się udać do niego sama.
Może warto też sięgnąć po lekturę Norwood Robin "Kobiety, które kochają za bardzo". To ze wstępu tej książki:
"Jeżeli miłość oznacza dla nas cierpienie, kochamy za bardzo. Jeżeli z bliskimi przyjaciółmi
rozmawiamy głównie o nim, o jego problemach, jego myślach, jego uczuciach; jeżeli prawie
każda nasza wypowiedź rozpoczyna się słowem „on", kochamy za bardzo.
Jeżeli wciąż rozgrzeszamy go ze złych humorów, znieczulicy, przykrego usposobienia,
wybuchów złości kładąc wszystko na karb nieszczęśliwego dzieciństwa; jeżeli staramy się
być terapeutą, kochamy za bardzo.
Jeżeli w trakcie lektury jakiegoś poradnika zakreślamy ustępy, które mogą okazać się mu
przydatne, kochamy za bardzo.
Jeżeli nie lubimy jego charakteru, zachowania i postaw, a zarazem sądzimy, że zechciałby
się dla nas zmienić, gdybyśmy tylko były dość atrakcyjne i czułe, kochamy za bardzo.
Jeżeli związek z nim naraża na szwank naszą równowagę emocjonalną, a nawet nasze
zdrowie i bezpieczeństwo, kochamy z pewnością za bardzo.
Choć bolesne i rozczarowujące, kochanie za bardzo jest udziałem tylu kobiet, że niemal
uwierzyłyśmy, iż tak właśnie musi wyglądać intymny układ z mężczyzną. Większość z nas
kochała za bardzo przynajmniej raz w życiu, a dla wielu stało się to powracającym wątkiem
w biografii. Części z nas obsesja na tle partnera i wzajemnych stosunków wręcz
uniemożliwia normalne funkcjonowanie." [za: Norwood Robin, Kobiety, które kochają za bardzo, Rebis Dom Wydawniczy, rok wyd. 2008]
Życzę powodzenia i trzymam za Ciebie kciuki
