Nie umiem opisać miłości.
Ma ona tak wiele rodzajów, tak wiele odcieni.
Jest miłość bezwarunkowa do moich rodziców. Pełna wdzięczności i troski. Objawiająca się w codzienności, w przytuleniu do Matki, sprawdzająca się w każdym momencie i tak naturalna jak oddychanie.
Jest miłość do mojego rodzeństwa, podobna do tej związanej z rodzicami, ale bardziej spokojna. Rzadko się ją wyraża, rzadko o niej mówi, w zasadzie także rzadko sprawdza. Brat to brat, nie mówi mu się "kocham Cię stary koniu" i nie pozwala na każdą głupotę w imię "akceptacji". Ale jest się na każde wezwanie.
Jest miłość, która jest przyjaźnią. Nie koleżeństwem, czy znajomością, ale właśnie przyjaźnią. Kocham moje dwie przyjaciółki i wiem, że one też mnie kochają. To jest miłość, która nie istniała od razu ale stworzyła się przez lata naszej znajomości. Miłość gotowa do pomocy i do wysłuchania. Miłość, która czasami każe wstrząsnąć drugą osobą i powiedzieć jej "gdzie leziesz ślepoto?!". Także nigdy nie zawiedzie.
Jest miłość do mojego męża. Najkrótsza z tych wszystkich, najbardziej burzliwa. Miłość wybrana samodzielnie, pielęgnowana, z zadziorami. Miłość w jego rękach, gdy codziennie czesał mi włosy po operacji i moja miłość gotująca obiady. Miłość namiętna, dążąca do spełnienia fizycznego. Miłość, która nie zakłada końca i nie zakłada, że będzie stała. Wraz z naszym życiem, z sytuacjami, ona będzie się zmieniać. To najbardziej plastyczna miłość. Od zauroczenia, przez zakochanie, aż do stałości. Od podniecenia poślubnego, przez ciężkie wspólne poranki, po - mam nadzieję - cichą miłość ludzi z kilkudziesięcioletnim stażem. Miłość ciekawa, ciągle się poznająca. Miłość z założenia na zawsze.
I gdy tak myślę, co sie powtarza w tych "miłościach" mojego życia, to widzę, że jest to wieczna gotowość miłości. Miłość zawsze na wezwanie, zawsze gotowa do pomocy. A w skrócie - miłość musi "być". I odczuwać potrzebę "bycia".
Sentymentalnie mi to wyszło, wiem, ale ja w to wierzę i odczuwam
A skąd wiedzieć, że to ten? Nie mam zielonego pojęcia ;>