poznałam męża krótko po tym jak zakończył (w dość specyficznych okolicznościach) swój niemal siedmioletni związek. po pół roku razem - a dodam, że oboje od pierwszego spotkania "wpadliśmy", pełna miłość i pewność; zabrał mnie do Paryża (wycieczka z jego zakładu pracy), i po tej wycieczce już ona się go pyta "to kiedy znudzisz się tą koleżanką i wrócisz do K.?". A on, jak to facet, nie pomyślał i mi to powtórzył. Generalnie niezła z niej babka, ale to mnie trochę zabolało, tym bardziej że w stosunku do mnie była przyjaźnie nastawiona. Po jakimś czasie przyznała, że nie zamieniałaby mnie na żadną inna
a jak już byłam chora, jeszcze nie weszłam w stan remisji, wiedzieli wszyscy o moich ograniczeniach żywieniowych, przy którymś obiedzie u teściów strasznie namawiała mnie na wino, na moje, że alkoholu nie zamierzam pić - "ale dlaczego? napij się~! przecież to zdrowo wypić kieliszeczek wina dziennie", więc ja - że nie, dziękuję, ona - napij się, ja - wolę nie ryzykować, ona - spróbuj, więc odpowiedziałam już wyraźnie zirytowana, że jak któreś z nich będzie chore na to co ja i samo się napije to wtedy ja też spróbuję... i taka sytuacja pojawiała się kilka razy już... w końcu odpuścili, szczególnie jak głośno i wyraźnie powiedziałam,że wino to akurat jest dla mnie - zaraz po piwie - najgorsze co mogę z alkoholi wypić.
ech, teściowie... wiedzą lepiej, chociaż nie wiedzą nic prawie...