Mam nadzieję,że ktoś był w takiej sytuacji i poradzi,co robić...

Mam zdiagnozowane CU od marca 2010 r. W czerwcu 2010 r. straciliśmy ciążę. Była młodziutka,ale czy to ważne...

W czerwcu tego roku urodziłam Olę,więc jestem prawie szczęśliwą mamą.W drugim miesiącu ciąży pojawiło się delikatne zaostrzenie,więc do końca brałam leki.Olcia urodziła się zdrowa,poród siłami natury,niby wszystko w porządku...Ale po porodzie mega zaostrzenie. Maksymalne dawki ASAMAXU nie pomagały.Dostałam sterydy(ENCORTON). Pomogło na chwilę.Teraz znów jest gorzej...A ja karmię piersią i nie chcę iść do szpitala!!! Te chwile z Małą przy piersi to jedyne przyjemności,które na dzień dzisiejszy dostrzegam.Więc nie chcę z nich rezygnować!!!Myślę,że matki karmiące mnie rozumieją. Poza tym,znam siebie na tyle,iż wiem,że pobyt w szpitalu i końskie dożylne dawki sterydów pomogą na chwilę... Stres jest dla mojego jelita zabójczy. A mi na samą myśl o szpitalu łzy płyną jak grochy: placze: . I wiem,że w efekcie końcowym wyląduję jeszcze u psychiatry z depresją(dwa epizody depresyjne i leczenie mam już za sobą

)Problem w tym,że jestem coraz bardziej osłabiona,chuda,zmęczona, niedożywiona... Nie wiem,co jeść,jak jeść, żeby tak nie było. Wiadomo,że karmienie piersią wymaga dodatkowych zasobów energetycznych.Ale co zrobić, kiedy tych dodatkowych nie ma???Nie ma chyba nawet tych podstawowych...
Poza tym ciężko mi jest z samą sobą.Do tej pory nie pogodziłam się z faktem,że jestem chora... I myślę,że to jest powodem stresu.Ciągle walczę z nią,ale nie w sensie schorzenia,które miętosi mi jelito tylko walczę ze świadomością jej istnienia,jeśli rozumiecie o co mi chodzi...Nie potrafię się z tym pogodzić,zaakceptować,że tak jest i co najgorsze,że tak już będzie zawsze...Nie potrafię pogodzić się z tym,że muszę jeść wszystko to, czego nie lubię, a nie mogę tego, co lubię...Niby nic takiego,jedzenie...Ale myślę,że każdy z nas ma takie rzeczy,które uwielbia a których nie miał w ustach od wielu miesięcy lub lat...

Tym bardziej,że często rezygnacja z tego wszystkiego wcale nie przynosi jakiejś poprawy...Po prostu nie jest gorzej...A to mało zadowalające,przy tak wielu wyrzeczeniach...
Boże mam nadzieję,że jakaś MAMA karmiąca dziś lub kiedyś była w podobnej sytuacji i coś mi doradzi.Jak karmić i samej nie zniknąć? Tym bardziej,że im bardziej ja jestem osłabiona tym mniej sił ma organizm na regenerację...ehh...błędne koło.
PS.Mimo wszystko życzę,by jak najmniej z WAS miało takie dylematy.A przecież wiem,że niektórym po porodzie po prostu "mija". Niestety mnie to szczęście,jak zwykle zresztą,ominęło.
