
Moja historia jest mniej więcej taka: W 1998 roku zdiagnozowano u mnie CU. Przez dwa lata stosowano przeróżne, wszystkie właściwie dostępne wtedy metody leczenia, ale ani na chwilę nie uzyskałam remisji. Łącznie ponad rok spędzony w szpitalu, pół roku na żywieniu wyłącznie pozajelitowym. Nic nie pomagało. Zapadła decyzja o usunięciu jelita grubego i wytworzeniu j-poucha. Wtedy nie miałam ani czasu ani siły ani głowy (byłam jeszcze bardzo młodziutka i nie wszystko dobrze rozumiałam) co to znaczy, zresztą widziałam tę operację jako wybawienie. Tak zresztą mi mówiono. Po operacji usłyszałam "Chory narząd został usunięty, chorobę wycięliśmy, jesteś zdrowa na zawsze". Po 3 miesiącach pozbyłam się stomii i faktycznie szybko zaczęłam żyć jak zdrowa osoba. Zapomniałam zupełnie o chorobie i o tym wszystkim, co przeszłam. Przez 14 lat żyłam w totalnym zdrowiu

We wrześniu 2013 zaszłam w ciążę i spodziewam się bliźniąt



Mam milion myśli na minutę i kilka milionów pytań...
Czy to w ogóle możliwe, że to kiedyś jednak była CU a teraz pojawiła się CD? Czy można mieć aż takiego pecha?
Jeśli jednak to od zawsze była CD to czy moja 14-letnia remisja nie jest jakimś fenomenem? (nie brałam żadnych leków i nie stosowałam żadnej diety)
Co będzie z moimi dzieciaczkami? Niby wiem, że te leki są stosunkowo bezpieczne, ale czy one będą zdrowe i nie zaszkodzę im?
Czy będę mogła karmić piersią?
Czy leki zadziałają i uda mi się "wyleczyć" do porodu? Czy będę mogła karmić już bez leków? Skoro ciąża wywołała zaostrzenie to czy karmienie piersią też nie pogorszy mojego stanu?
Kiedy mi się poprawi? Niby wydawało mi się, że już coś drgnęło, a tymczasem dzisiaj znowu jest gorzej

Czy po porodzie/karmieniu choroba znowu opuści mnie na lata czy już na zawsze będę musiała z nią żyć? Wiem, że większość z Was żyje ze świadomością, że w każdej chwili może nastąpić zaostrzenie i czuję, że to trochę nie fair wyżalać się Wam o to...ale czuję się tak, jakbym znowu po raz pierwszy usłyszała diagnozę. Żyłam od lat w przeświadczeniu, że jestem wyleczona na dobre a tu jak grom spada na mnie wiadomość, że historia zaczyna się od nowa

Chciałabym cieszyć się tą ciążą, oczekiwać narodzin maluchów z radością a tymczasem nie mam na to siły ani fizycznej ani psychicznej. Żyję tylko myślą, żeby jak najszybciej urodzić, żeby ten koszmar się skończył



Wiem, że straszny smęt i do tego elaborat mi wyszedł, ale wierzę, że Wy, bardziej doświadczeni będziecie w stanie mnie jakoś podnieść na duchu a może nawet odpowiedzieć na część kołaczących mi w głowie pytań
